pójdzie, przeważyła - najprościej - ciekawość. Krystaliczne powietrze dawało wspaniałą widoczność, dymy kominowe nieomal radośnie wyprężyły giętkie słupy na bladoniebieskim niebie. Zmrożona puszcza w oddali wyglądała na przyprószoną drobnym kremowym szkliwem. Śnieg się jarzył. Przed wyjściem naniósł wody, dwa wiadra. Napełnił beczkę w sieni z tyłu domu. Obrócił dziewięć razy, dziewiątka to liczba kabalistyczna - zauważył. Drewniana beczka, rzetelna robota, nie trzaśnie od lutowych mrozów, jak dotąd wytrzymała, to i więcej wytrzyma. Rozpalił w centralnym, niech ma ciepło. Do szuflady biurka, pamiątka po ojcu Róży, włożył zegarek, obrączkę, sygnetu nie miał od 1943, wieczne pióro, parkera, cud, że miał je do tej pory, ale