sobie palców wrzątkiem jak w pierwszych dniach, kiedy pracowała znacznie wolniej, a mimo to nieraz sparzyła się dotkliwie. W szopie powstał nieznośny zaduch i upał, unosiły się kłęby pary, jak w ruskiej łaźni, zwanej "banią". Kto żyw uciekał ze swoim kubkiem na świeże powietrze. Niektórzy wyciągnąwszy z kieszeni suchary pojadali maczając je we wrzątku, inni siorbali wrzątek "<foreign>na prykusku</>" z nadziewanymi cukierkami, które można było od czasu do czasu kupić w "ławoczce". Jaśce ręce omdlewały, ale starała się nadążyć, aby nikt nie odszedł bez swojego kipiatku. Udało się napełnić ostatni kubek na pięć, sześć minut przed gwizdkiem, czyli każdy zdąży jeszcze