kwadratowego tapczanu mego ojca (jako że Wanda miała zjawić się po południu, na tapczanie owym nabierałem krzepkości) i udania się do drzwi, co nie jest - jak by się mogło wydawać komuś uprzedzonemu - nic nie znaczącym szczegółem, lecz detalem istotnym, gdyż po chwili drzwi, inżynier i ja staliśmy się częścią problemu mechanicznego. Przed drzwiami stał inżynier Henryk Wiator z Iks, wydał mi się nie zmieniony od czasu naszego pierwszego spotkania, zadowolony z życia mężczyzna w modnie skrojonym ubraniu, jakby dopiero co zeszedł z reklamy w "Life" lub "Ogonioku", "wchodź" - powiedziałem, a inżynier, nie ruszając się z miejsca i nie przestając się uśmiechać