Gdy pewnej nocy - pełnej świec i luster -<br>Ujrzę na dłoni tylko ślad po ptaku,<br>Wątłą relikwię zmarłego zwierzęcia,<br>Które zagniotła glina i powieki.<br><br>Będziesz mi wierna, dostojna czułości,<br>Po czas jałowy - i po dalsze czasy;<br>Aż tam, gdzie widzę szczupłą głowę starca<br>O moich nozdrzach i z moim uśmiechem,<br>Złożoną miałko w pielęgniarskie dłonie<br>Lub już owianą płomieniem gromnicy.<br><br>Ale mnie czułość dalej nie opuści;<br>Przecież zetleje już kamień nagrobny;<br>Z tych świec, co moje, wiatr rozkruszy knoty,<br>Z tych łez, co dla mnie, piasek się zawiąże,<br>A wciąż - przez niebo - będzie szedł znużony<br>Zamiatacz modlitw z posiwiałą miotłą.<br>Polowanie na