bruździe, tam gdzie przedtem, i czekałam w tej obłędnej ciszy.<br>Zaraz potem przyjechało pogotowie. Warszawa kombi z migającym niebieskim kogutem mozolnie <page nr=88> pięła się ścieżka od głównej drogi, podskakiwała na wertepach i grzęzła w koleinach, ale w końcu dojechała. Zabrali Pawlika, a ksiądz zabrał mnie i zaprowadził do gospodarzy, u których mieszkałam. Po drodze tłumaczył mi długo, co się stało, mówił, jak to jest, kiedy człowiek umiera, i co się z nim potem dzieje, ale ja myślę, że więcej zrozumiałam tam, kucając w tej bruździe obok martwego Pawlika. Do dziś, gdy myślę o śmierci, widzę tego śmierdzącego kwaśnym kacem, zarośniętego chłopa, widzę