i szelestem...<br><br> Karafka naświetlała haftem troistej tęczy<br> Wąs ojca - i gzyms szafy - i róg serwety białej,<br> Osa w firankach pogmatwanie brzęczy,<br> Jakby same firanki nićmi w słońcu brzęczały...<br><br> Podłoga zwierciedliła, lśniąc sennym nabytkiem,<br> Palmy liść z jaśniejszym nieco spodem,<br> Ale tak, że mętniał w rozcieńczeniu płytkiem,<br> Jakby zieleń ktoś rozlał mimochodem...<br><br> Fotel, trawiąc ciszę aksamitną,<br> Ociężale wygodniał i płowiał...<br> Cukier igrał skrą błękitną,<br> Bochen chleba - różowiał...<br><br> Zegar wytrząsał ze sprężynowych zwojów<br> Dłużącą się nutę w głąb sali.<br> W umeblowanym półśnie słonecznych pokojów<br> Wszyscy trwali i nie umierali.<br><br> A potem coś się stało... Źle, że coś się stało...<br> Ten sam zegar w