potem - ile dni i nocy minęło, nie wiem - obrazy zaczęły się niespodzianie rozpływać, zanikać z wolna, jakby pochłaniała je gęstniejąca mgła, opary, i ja w płytkim śnie, tuż przed przebudzeniem, niemal już uzdrowiony po długich dwóch tygodniach złowrogich ataków malarii i majaczeń, szeptałem bezwiednie:<br>- Chinina, chinina, święta chinina!...<br>tak jakbym modlił się do najłaskawszej orędowniczki w niebie, która za wstawiennictwem mojej pięknej mamy i tym razem jeszcze nie pozwoliła mi umrzeć.<br><tit>Kunegunda</><br>Musiałem patrzeć pod słońce, które skośnymi promieniami kłuło mnie prosto w oczy, tak że zobaczyłem go, gdy znajdował się zaledwie kilka kroków ode mnie, ale nie dostrzegłem w nim złych