plecie wianek. Polek raptem cofa się gwałtownie, wpada do rowu pełnego rzeżuch zjadliwych. Wisia go nie widziała, nie mogła widzieć. Siedzi przecież odwrócona tyłem. Jest spokojna, świadoma bezpieczeństwa, nie domyśla się nawet, że może ją ktoś podglądać na tym odludziu. Wybiera kwiaty starannie, przymierza z rozwagą do wieńca. Ogromny, banalny motyl trzepoce nad trawnikiem, dożywając ostatnich minut swego jedynego dnia życia. Drzewka owocowe, pobielone wapnem, stoją nieruchomo jak skamieniali uczniowie w białych skarpetach.<br>- Jeśli ona wyjdzie przed furtkę, to nigdzie nie pójdę - mówi cicho Polek. Przysięga ta wydaje mu się niedostateczna, więc wzmacnia ją po chwili bez wahania:<br>- Nigdy nigdzie nie