przedmioty, niby bryły kuliste i kanciaste, niby zadry i sople kolące. Wszystko to chwiało się i zwisało elastycznie na nitkach czy na gumkach, ciążyło, potrącało się, kurczyło i rozciągało piszcząc, szumiąc i dudniąc na przemiany i dolegało chorej tak, jakby to ona sama ciążyła i zwisała, i roiła się w mrowiu tych kształtów. Aż na koniec spomiędzy kłębiącego się zamętu i rozruchu zaczęła mknąć ku niej niby maska o zakrzywionym nosie. Nadciągała coraz to większa, większa, a potem znowu sunęła chyżo wstecz, a gdy już była malutka niby orzech, pani Barbara usłyszała, jak ktoś zapytał:<br>- Co mówisz, dziecinko?<br>Zobaczyła nad sobą