uliczkę jękliwym szczękiem stali. Początkowo słychać było tylko szczęk kling, westchnienia, jęki i przyspieszone oddechy. <br>A potem, nagle i niespodziewanie, Szczury zaczęły krzyczeć. I umierać.<br>Reef wyleciał z kłębowiska pierwszy, plasnął plecami o mur, bryzgając krwią na brudnobiałe wapno. Za nim wytoczył się chwiejnym krokiem Asse, zgiął się i upadł na bok, na przemian kurcząc i rozprężając kolana.<br>Bonhart zwijał się i skakał jak fryga, otoczony migotem i świstem klingi. Szczury cofały się przed nim, doskakując, tnąc i odskakując, wściekle, zajadle, bezlitośnie. I bezskutecznie. Bonhart parował, uderzał, parował, uderzał, atakował, bez przerwy atakował, nie dawał wytchnienia, narzucał tempo. A Szczury się cofały