napływającym z ciemnego, rozmytego świata. Gwałtowne szarpnięcie otworzyło Magwera niczym muszlę rzecznego małża. Brudne, silne dłonie zaczęły obmacywać jego ciało. I kiedy już wszystko wydawało się skończone, kiedy Magwer umarł już wielokrotnie, nagle poczuł gryzący zapach, usłyszał chrapliwy, dochodzący zewsząd kaszel. Po chwili i jego dopadła gryząca woń. Przeturlał się na bok, zaczął kasłać, tak silnie, jakby zaraz miał wypluć własne trzewia, oczy podeszły mu łzami, piec zaczęła nawet skóra.<br>Przy tym wszystkim zdołał na tyle zapanować nad swym ciałem, by zmusić je do pełznięcia. Z każdym ruchem oddalał się od zataczających się od kaszlu oprawców, z całej siły chcąc uwierzyć, że