do matki! I nos, i usta, i zarys podbródka... Zachciało mu się wyć. Ciepła fala tkliwości popełzła skądś, z trzewi, pod krtań.<br>- Krew czuję, krew... - pomyślał, usiłując jakoś usprawiedliwić to, co bulgotało w nim nieznajomym nurtem.<br>Uwolniona spod kontroli mózgu ręka sama popełzła ku bladej głowie, opartej o ramę, spoczęła na czole, ześliznęła się na zlepione potem, jedwabiste włosy... I było w tym ruchu wszystko: matczyny, zmoczony łzami policzek, kiedy żegnał się na zawsze, i lata gorzkiej, zlodowaciałej samotności, bez ciepłego słowa, bez bliskiej duszy ludzkiej, i nie upita przez nikogo, zwarzona tkliwość kłującego, starzejącego się bezpańskiego ciała <page nr=208>.<br>Umierający przymknął powieki i