zły na demeryta i chciał dać mu to odczuć. Koń parskał, chrapał, trząsł łbem, tupał przednim kopytem, odgłos tupania głucho niósł się przez zatopioną w mgle knieję. <br>- Czuję dym - oświadczył nagle Szarlej. - Gdzieś tu palą ogień. Drwale albo węglarze. U nich wypytamy się o drogę. A twoje magiczne nawęzy zachowamy na lepszą okazję. Twoje demonstracje również. <br>Ruszył szparko. Reynevan ledwie za nim nadążał, koń wciąż boczył się, opierał, chrapał niespokojnie, miażdżył kopytami bedłki i surojadki. Wysłany grubym dywanem zbutwiałych liści grunt zaczął się nagle obniżać, nie wiedzieć kiedy znaleźli się w głębokim jarze. Ściany jaru porastały pochyłe, koślawe, obrośnięte liszajami mchu drzewa