z braku doświadczenia nieudolnie, z braku kultury prymitywnie. Mrożek, dramaturg na wskroś intelektualny, nie przebił się przez barierę języka, po prostu nie dotarł do wrażliwości obcych widzów. Fredro, najpoetyczniejszy z naszych komediopisarzy<br><br><page nr=64> (takie uroki stylu można jeszcze spotkać tylko u Zabłockiego), przepadł w infantylnie rymowanym przekładzie skleconym pośpiesznie z dziś na wczoraj. Z Mrożka chwytano tylko zewnętrzne układy sytuacyjne, które <orig>najniesłuszniej</> w świecie wydały się popłuczyną po Ionesco i Pinterze. Fredro przemówił tylko zewnętrzną, stylową malowniczością, m mimo wszystko było mniejszym złem.<br>A bez szowinizmu, wpadania w dyszkant pliszki chwalącej swój ogon, wolno stwierdzić, że wkład polski był lub przy bardziej sprzyjających