Raptem czyjaś dłoń zacisnęła się na mojej twarzy. Wzdrygnąłem się, przestraszony. Spojrzałem w tył i... zamarłem. Za mną klęczał Kamyk! Zacisnąłem na moment powieki, lecz gdy je otwarłem znowu, obraz nie znikał. Mój przyjaciel był obok mnie, jak najbardziej żywy i namacalny. Spojrzałem powtórnie przez gałązki. Wiatr Na Szczycie właśnie nacinał nożem wierzch nadgarstka, klęcząc nad nieruchomym ciałem. Składał ofiarę z krwi.<br>Drugi Kamyk, ze ściągniętą wysiłkiem, pobladłą twarzą, skinął na mnie ręką, przynaglając. Podążyłem za nim przez zarośla, starając się nie trząść gałęziami. Zrozumiałem wszystko. To była mistrzowska iluzja, nie - nadmistrzowska. Nie było żadnej walki, żadnej śmierci. Straż potykała się