na Pradze do Przemienienia Pańskiego. Tym samym postrzelanym oplem-kapitanem, którym wyrwali z Szucha po robocie. Władowali, a sami z powrotem do miasta, jakby im coś na mózg siadło, pewnie kombinowali, że pościg idzie od miasta i na wóz, co rżnie Poniatowskim do Śródmieścia, nikt ani nie spojrzy. No i nadziali się na moście. Na kordon żandarmskich wozów. Sokół chciał wykręcić, zawadził maską o barierę, i klops. No i tak, mówię klops, to klops. Granacik podobno jeden już tylko mieli, a potem przez barierę i do Wisły głową na dół. Podobno długo jeszcze do nich z mostu strzelali... Pardon, wermuciku?<br>I teraz