własną kruchość, wyrażającą się w totalnej niemożności zrobienia czegokolwiek, podjęcia jakiegokolwiek postanowienia, od razu stawaliśmy się obserwatorami kruchości w kimś innym, patrzyliśmy na to co prawda beznamiętnie, bez zaangażowania, z całkowitą obojętnością, ale w pewien sposób nas to też dotyczyło, przynajmniej w tym sensie, że pozbywaliśmy się wszelkich złudzeń, wszelkiej nadziei na wyzdrowienie, i przestawaliśmy bredzić o normalnym życiu w normalnych warunkach. Do każdego pensjonariusza sanatorium podchodzono wszak indywidualnie, ale z czasem upewniłem się tylko, że indywidualna terapia była kolejnym złudzeniem. <br>Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ci wszyscy logiczni, trzeźwo myślący psychoterapeuci logicznie i trzeźwo myślą tylko o sobie, że