ciasteczkach z orzeszków, zastanawiając się frasobliwie, co dalej robić. Wprowadził ją tu porucznik Świątek, zanim był zmuszony pożegnać się i udać do swojego pułku. Zjedli makaron z mięsem z puszki, które nazywało się "corned-beef", słone i bez smaku. Oboje byli przygnębieni. Zosia jechała do Jangi-Julu w podnieceniu, hołubiąc nadzieję, że znajdzie tu swoich bliskich. Miała wypieki na twarzy, gdy zmierzała do referatu ewidencji w sztabie, śpiesząc się i potykając, biegnąc niemal, jak na cudowne spotkanie po latach. Zaciskając ręce, rwącym się głosem wymieniała nazwiska, a urzędniczka w mundurze bez pośpiechu sprawdzała w rejestrach. Nie znalazła ani męża Jaśki, ani