wszystko. Cisza. Samolot nie wraca, inne nie nadlatują, ciężka mgła kurzu powoli opada. Rzucam się na ratunek. Pod resztką sklepienia kamienicznej bramy, w kupie gruzu tkwi noga, wygięta w kolanie. Reszty ciała nie widać. Odgrzebywać da się, oczywiście, tylko gołymi rękami, bo niby czym? Niczego pod ręką nie ma, czas nagli. Noga już uwolniona, wtedy z boku, z jakiejś dziury podnosi się głowa. Ja żyję, powiada, ale leżę nie tam, gdzie pan odkopuje, znacznie bardziej w lewo, o Jezu, jak boli!... Dziewczyna przysypana jest płytko, będzie żyła, ktoś mówi. Wracam do oddziału po drugiej stronie ulicy. Wtedy właśnie widzę wybiegający z