Odczekał chwilę, prysnęło, zabuczało. Przez szparę wyjrzał zrazu nieśmiały płomień, szybko zbezczelniał. Miał krzepki różowy kolor i sinawą poświatę, następnie, zmężniały, przystroił się w bojową barwę nastroszonego koguciego grzebienia. Jassmont dorzucił jeszcze do pieca i wrócił na górę. W sypkim mroku usiadł w fotelu. Tak, to odpowiednia chwila, aby się napić herbaty. Nie chciało mu się iść do kuchni. Czekał na Różę, może się domyśli. Wykorzystując wolny czas, próbował opisać kolor i intensywność ognia. Czyż pomiędzy różem a zwykłą czerwienią nie ma tej niepowtarzalnej barwy bois de rose, która pęczniała na torsach rubasznego korowodu brabanckich halabardników, opiętych kaftanami. Pochód wspaniały, chłop