drzewem. które kwitło i upajało swym aromatem. Uśmiechasz się, Agnieszko? Masz rację, to zabrzmiało zbyt sielankowo jak na te okropne czasy. Ale tak było naprawdę. Diana tego dnia działała na mnie oszałamiająco. Miała usta wilgotne i kuszące, a jej oczy wyrażały więcej niż usta. Nie zważając na restauracyjnych gości, całowałem naprzód jej dłonie, a potem palce. Każdy palec osobno. Stolik pod akacją wydawał mi się wyspą szczęścia na oceanie łez, cierpień i okrucieństwa. Czułem się, jak gdybym był poza czasem i rzeczywistością.<br>Opuściliśmy restaurację niemal ostatni, szliśmy przytuleni da siebie, w skupionym milczeniu, a kiedy skręciliśmy w Marszałkowską, mijający nas pośpiesznie