Zanim wstąpił na pierwszy stopień, usłyszał głos Gerty. Telefonowała. <br>Pokój. Otworzył szeroko okiennice. Na rękach poczuł grube krople deszczu. Nie cofnął rąk. Odwrócił je dłońmi ku niebu, świadom siły tej wody, ślepej, ale dziś dobroczynnej. "Ręce przy szybie ekspresu mknącego do Amsterdamu drżące od bryzgów ulewy, prowokowanej pędem pociągu". I naraz uśmiechnął się do powracającej nawet dziś przyjemności z pogranicza lęku. <br>Potem leżał z oczami otwartymi i słuchał, jak szumiały razem deszcz i sad. Potem matka zaczęła się czesać przed lustrem, więc udawał, że bawi się swoim drewnianym szczygiełkiem, że uczy go latać tuż nad podłogą, a teraz... o, teraz... widzi