stołu rozglądały się po doskonale im znanym gabineciku jak po jaskini czarnoksięskiej - ze strachem, z ciekawością. Szuflady, walizy zawsze bywały zamknięte na klucz. Róża mimo to niechętnie śledziła spod oka myszkujące spojrzenia wnuków. <page nr=96><br>- No, czego, czego? - mówiła. - Jakich wam tu nadzwyczajności potrzeba? Powiedzieli swoje i dosyć. Cóż to za plotkarskie natury! <br>Któregoś wieczoru Władysław mijając sień - było już po kolacji, matki nie widział od rana, posiłki kazała tego dnia przysyłać sobie do pokoju - zatrzymał się przy drzwiach Róży. W szparze nad podłogą widniało światło - nie spała. Niepokój, żal nim szarpnął. Pójdzie do niej, pogawędzi, popatrzy na ten okrutny, nierozumny profil, pośmieje