ona przeżyła... - Marcin, skacząc na jednej nodze, dotarł do domu, a ja nie wiedziałam, co robić. Czy opatrywać syna, czy lecieć ratować siostrzenicę - rozpacza pani Dorota. Jej mąż Janusz pobiegł pierwszy z latarką w ręku. Na miejscu wypadku było mnóstwo ludzi. Wszyscy krzyczeli i płakali. Chłopcy byli tak przerażeni, że nawet nie zwrócili uwagi na numer rejestracyjny samochodu. Kierowca zatrzymał się jakieś sto metrów dalej, wysiadł, obejrzał, w jakim stanie jest auto, i... ruszył z piskiem opon. Nikt nigdy by go nie złapał, gdyby nie to, że w tym momencie stało się coś dziwnego. Z uciekającego matiza odpadła nagle tablica rejestracyjna. Wizytówka