przyjaciół i ganiał w lakierkach po eleganckich wernisażach i<br>pokazach mód. Ten sam Soutine wykupywał u marszandów za grube pieniądze<br>swe własne płótna, żeby je niszczyć, wcale nie dlatego, że uważał je za<br>złe, ale że były zbyt wyznawcze. Bał się ich jak człowiek w obsesji,<br>odkrywający swoją własną napiętnowaną, nędzną, śmieszną czy groźną<br>twarz w lustrze, twarz, której nienawidził, bo odnajdywał tylko<br>przeciwieństwo tej harmonii, której szukał i pragnął. Ale jakiej<br>harmonii pragnąć mógł Soutine, wyznawca Rembrandta i Greca, jeżeli nie<br>anielskiej, i jakże mogła go nakarmić głupia "harmonia" salonów<br>paryskich czy nawet harmonia Fragonarda?<br><br>*<br><br> Migotliwość płócien Soutine'a, która u