i po trzech schodkach zstępuje na ulicę, gdzie piętrzą się czarne worki. Na następnym rogu Broadwayu zimny, kanadyjski wiatr targa blachą zielonej tabliczki W113TH ST. i poświstuje w siatkowych okach pomarańczowego kosza na śmieci. Za rogiem ta sama co zawsze nagła perspektywa, od błękitnej chińskiej pralni do sinej nieskończoności: widma niebosiężnych kamienic podnoszą się szeregiem z mgły i dymu niczym rząd monstrualnych szaf, na ich dachach cylindryczne zbiorniki na wodę spoczęły jak zakurzone okrągłe pudła na kapelusze, a każda wielodrzwiowa przedwojenna szafa to dwanaście albo i dwadzieścia półek, na każdej półce wzdęta ciepła pościel, ubrania, forsa pod bielizną, paski, krawaty, bety