owoce, ciastka i cukierki. Pani Campilli coraz to mnie częstowała. We wszystkim, co dotyczyło picia i jedzenia, była bardzo uprzejma. Ale kiedy od spraw rodzinnych przeszliśmy do ogólnych, zrobiła się w rozmowie jeszcze przykrzejsza. Do "Jagiellonki" przychodziło trochę prasy emigracyjnej. Znajomi z Krakowa i nie z Krakowa opowiadali mi coś niecoś o dyskusjach z Polakami na obczyźnie. Argumenty więc znałem, poglądy, ton, taki czy inny, ale zawsze stawiający przyjeżdżających z kraju w stan oskarżenia, chyba że wszystko potępiali w czambuł. Widać z pierwszego spotkania, chociaż z moich ust nie padło słowo o stosunkach w Polsce, Campilli zorientował się, że ja n