zachowywał się zdecydowanie dziwnie. Po pierwsze odradzał mi stanowczo przyjmowanie jakichkolwiek wizyt. Nie sądzę, aby umyślnie chciał mi sprawić przykrość, chociaż dobrze wiedział z jaką niecierpliwością oczekuję niedzieli. Widząc moją zbuntowaną minę, z przejęciem argumentował, że to właśnie z zewnątrz biorą się wszystkie wirusy, a co za tym idzie, nasze niedomagania, choroby. A dzieci to już są wprost lepem dla zarazków, bakterii i nie powinny mieć do kliniki wstępu. Tu wtrącił jeszcze porównanie z psami, ale widząc moją wrogą już minę, inteligentnie się wycofał. Zapewnił mnie jeszcze, że on już wszystkim swoim zabronił przychodzić. Muszą zrozumieć, że dla niego higiena to