swojego pułku. Zjedli makaron z mięsem z puszki, które nazywało się "corned-beef", słone i bez smaku. Oboje byli przygnębieni. Zosia jechała do Jangi-Julu w podnieceniu, hołubiąc nadzieję, że znajdzie tu swoich bliskich. Miała wypieki na twarzy, gdy zmierzała do referatu ewidencji w sztabie, śpiesząc się i potykając, biegnąc niemal, jak na cudowne spotkanie po latach. Zaciskając ręce, rwącym się głosem wymieniała nazwiska, a urzędniczka w mundurze bez pośpiechu sprawdzała w rejestrach. Nie znalazła ani męża Jaśki, ani Ziuty. Upierała się, aby sprawdzić jeszcze raz, sylabizowała imiona i nazwiska.<br>- Jak to nie figuruje? Niemożliwe!<br>- Taż możliwe, proszęż pani. Miarkui pani