Typ tekstu: Książka
Autor: Andrzej Czcibor-Piotrowski
Tytuł: Cud w Esfahanie
Rok: 2001
dzień pogrążał się nieuchronnie w mroku, gęstniały cienie, w wąskich oknach sąsiednich domów pobłyskiwały płomyki świec, bo tego dnia w całym mieście wyłączono prąd,
a biczownicy szli i smagali się łańcuchami i batogami, i zatrzymywali się, i wznosili okrzyki, i ruszali dalej, i coraz bardziej zbliżali się do mnie, groźni, nieobliczalni, a ja nie miałem gdzie się schronić ani dokąd uciec...
i nagle wpadła mi do głowy zbawienna myśl: przykucnąłem i przysiadłem na piętach przy ścianie, z opuszczoną głową, opartą na dłoniach: z tą swoją czarną, kudłatą grzywą nie różniłem się wcale od tutejszych wyrostków, a w zapadających ciemnościach biczownicy, oszołomieni
dzień pogrążał się nieuchronnie w mroku, gęstniały cienie, w wąskich oknach sąsiednich domów pobłyskiwały płomyki świec, bo tego dnia w całym mieście wyłączono prąd,<br>a biczownicy szli i smagali się łańcuchami i batogami, i zatrzymywali się, i wznosili okrzyki, i ruszali dalej, i coraz bardziej zbliżali się do mnie, groźni, nieobliczalni, a ja nie miałem gdzie się schronić ani dokąd uciec...<br>i nagle wpadła mi do głowy zbawienna myśl: przykucnąłem i przysiadłem na piętach przy ścianie, z opuszczoną głową, opartą na dłoniach: z tą swoją czarną, kudłatą grzywą nie różniłem się wcale od tutejszych wyrostków, a w zapadających ciemnościach biczownicy, oszołomieni
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego