ogród Widmara wyrywał się poza sztachety, w cytrynowych i rdzawych liściach stał stróż.<br>- Czemu zgasło światło?! - krzyknął Widmar ochrypłym głosem.<br>- To w cały m mieście!... - odrzekł stróż. Złote , krwawe, pomarańczowe liście leciały na niego, ale po chwili nadciągnął wiatr, niebo się zachmurzyło i znowu nic nie było widać.<br>W takim nieprzenikniony m mroku ulicą Batorego mknęła karetka pogotowia, sanitariusz Paweł bez przerwy naciskał guzik klaksonu, trąbka ryczała rozdzierająco, strzałka zaś na zegarze szybkości wskazywała ll0 kilometrów na godzinę. Nagle na mokrym bruku samochód zarzucił tylnymi kołami, szofer pomimo to nacisnął pedał i dodał gazu, maszyna się wyprostowała, a sanitariuszowi Pawłowi, siedzącemu