pełne były słodkich i długich przemówień, bliskich i dalszych krewnych, po drugiej kilka osób, czasem tylko sam ksiądz. <br>Trumnę zasypywali później sami mieszkańcy przytułku, chwilowo silniejsi, palili tytoń, wstrzykiwali sobie polską heroinę, po niedługim czasie zastępowali ich inni, jeszcze młodsi albo jeszcze starsi, niedoszli samobójcy, którym kopanie dołów w ramach nieskomplikowanej terapii zalecał dojeżdżający z miasta psychiatra, chorzy na raka, słowem, wszyscy. Kto tylko miał siłę w rękach, mógł kopać na cmentarzu syfilityków. Emerytowany porucznik, lat pięćdziesiąt, wykopał ich kilkanaście w ciągu dwóch dni i prawie padł z wycieńczenia. <br><br>Akurat wtedy nikt nie chciał w N. umierać, doły stały, zbierała się