tą magierką do kolan, godnie zamachnął i, na ile ciężar pozwalał, zgiął plecy w ukłonie.<br>- A cóż to, Wawrzon... do Warszawy? - zakrzyknął księżulo.<br>Młody był, gładki na twarzy i szczelnie w płaszczu sukiennym opięty.<br>- Juści... do Warszawy, do miasta, proszę łaski dobrodzieja - odrzekł skwapliwie chłop.<br>- Lecz coś ci, widzę, iść niesporo?...<br>- Jak ta staremu, proszę łaski...<br>- No, to siadajże koło Antka - wskazał ksiądz miejsce ma koźle. - Podwiozę cię kawałek, bo ja, widzisz, na Pragę!<br>- Kiedy niby... jakże to - mamrotał Wawrzon w zakłopotaniu. - Nie uchodzi...<br>- No, no! Nie marudź wiele!... Siadaj!<br>Więc Wawrzon raz jeszcze zgiął się w ukłonie i żwawo ruszył