ulgą. Marta nabrała lemoniady na łyżeczkę, zbliżyła do obrzmiałych ust. Nie rozwarły się, nie ustąpiły... Łyżeczka upadła, ktoś krzyknął: "Boże!" Znowu stłoczyli się. Jadwiga zaszeptała nagląco: "Puls, puls! gdzie jest puls?" Pochwycono kilkorgiem rąk dłonie Róży... i rzucono je na kołdrę z powrotem. Nie tętniły już rytmem pochodu, zaledwie coś nieuchwytnego drżało pod skórą. Zakaszlała. Nie zważali na to, runęli gromadą do telefonu. W przedpokoju oprzytomnieli, cofnęli się, tylko Marta została przy aparacie. Doktor natychmiast odpowiedział.<br>- Jestem.<br>- Doktorze, puls słabnie...<br>- Czy kaszlała?<br>- Ach, kaszle, kaszle...<br>- Już idę.<br>Marta rzuciła telefon; stając na progu, stanęła twarzą w twarz z matką. Róża - wysoko