ale w końcu nie dali. Skąd wziąć na pensje, skoro nawet na prąd nie było i szkole już dawno wyłączyli światło.<br>- W klasach zimno, a 10 godzin dziennie trzeba było grać. Ręce jak z drewna - wspomina Luba. - Wieczorem ćwiczyliśmy przy świecach. Pianiści mieli łatwiej, na fortepianie świecę postawisz, na skrzypcach nijak. Prosiłam uczniów, żeby świecili tym, którzy ćwiczą, a później się wymieniali. W końcu ci na górze wymyślili, żeby w styczniu zrobić wakacje. Spuścili wodę z kaloryferów, ale niedokładnie. Kaloryfery popękały, szkołę zalało. Przyszedł stroiciel fortepianów, zobaczył swoje ukochane instrumenty kompletnie poniszczone. Złapał się za głowę, powiedział, że dłużej tego absurdu