po podpłociu biega<br>I sam siebie na sękach postrzega.<br>Motyl w zmierzchu biało nam się ziścił,<br>Gdy się skrzydłem do malwy przyliścił.<br>Ciche grabie z najcichszą łopatą<br>Tkwią we dwoje i do snu pod chatą,<br>Kto w nie spojrzy - zrachuje dwie cisze.<br>Dal się w oczach umyślnie kołysze.<br>Wieczór różnie niszczeje po krzakach,<br>Cień do rowu włazi na czworakach.<br>Za miedzami, za ustroniem młyna<br>Bóg się kończy - trawa się zaczyna.<br>Kurz, świetlejąc, dogasa nad drogą,<br>I jest wszystko, choć nie ma nikogo!<br><br>Tylko brzoza, kwitnąc w światów mnóstwo,<br>Całe swoje w snach odmilkłe brzóstwo<br>Z nagłym szeptem wcudnia do strumienia,<br>Gdzie