kłosy żyta, łan chyli się pod pieszczotą wiatru, nad nim skowronek. Ludzie w euforii uwijają się wokół malejących w oczach ceglastych murów. Ani już śladu po dumnym kominie. Runął, ledwie zdążyli odskoczyć. Dzieci skoczyły drapieżnie, na wyścigi porywały ciemne cegiełki, nieco drobniejsze od tych, z których zmontowano ściany. Matki pomagały ochoczo. Okazało się, że właśnie komin przedstawiał specjalną, najwyższą wartość. Do obmurówki drzwi i okien, do obmurówki pieca, do ozdób, może... do kominka? W parku zgrzytały piły. Od świtu słychać ich jękliwy przyśpiew na przemian ze stukotem siekier. Dni są długie, czasu sporo. Łomot padających na ziemię pni. Umarłe, stulone gałęzie