koleżanek, ale one milczały solidarnie, jakby wychowywane w jednym sierocińcu. Nagabywana, kręciła coś o babce, Żydówce, której grób zamieniono na trawnik. W końcu, rozsierdzona, syczała. Żebym wiedział, urodziła ją babka - rodzice polegli w dialogu między wnuczętami. Chodziliśmy na zniszczony cmentarz żydowski, na groby grobów. Omszałe monumenty, bo mech, podstępnie katolicki, odprawiał wśród nich po kryjomu swoje oficjum. Po roku matka ciężko zaniemogła, ujawniona przez Annę dopiero, kiedy <orig>niknęła</> już w oczach. Jeździliśmy do szpitala i potem sanatorium, dowożąc świeże owoce albo z nich gotowane kompoty. Pod koniec życia matka została wegetarianką, ku uciesze mięsożernych pensjonariuszy, niesytych krwinek i białka. Nie miała