swą przewagę, którą zapewniała jej gruboskórność i brutalność; wstała uśmiechając się szyderczo, nalała sobie powoli jeszcze kieliszek wódki, wypiła i bez pożegnania, majestatycznie wyszła. Po chwili rozległo się człapanie końskich kopyt pp błocie i donośne okrzyki, podobne do ryku krowy: "Ej! Bieriegi-is'!"<br><br>Matka przez chwilę trwała jak gdyby w odrętwieniu. Potem nagle otrząsnęła się, powiedziała: - Potworne... - i wybiegła z pokoju.<br><br>Odtąd Krysia i Żenia latały co niedziela do cerkwi, żeby zabaczyć Lizę. Ja widziałem ją tylko raz, gdy przejeżdżała bryczką i utkwiła we mnie swoje simutne szklane oczy.<br><br>Znacznie później, w Kijowie, dowiedzieliśmy się od Poliny, że Liza wkrótce po