na stosie oprawnych, starych albumów i angielskich miesięczników. Malarz przynosił po dwa obrazy, opierał kolejno o parapet i wpatrywał się w gości z niepokojem, próbował z ich twarzy odczytać wrażenie, zanim usłyszy zdawkowe słowa pochwały. Każdy nowy obraz dzieciarnia zebrana na murku między dachami witała chóralnym śmiechem i oklaskami, co ogromnie musiało go drażnić, bo kilka razy do nich się zwracał, prosząc i grożąc, tak przynajmniej Istvanowi się wydawało po napięciu głosu, bliskim histerycznego krzyku. Tylko obecność rzadkich gości wstrzymywała Kanvala od rozpędzenia złośliwej hałastry.<br>Obrazy, w spokojnej gamie szarości i różu lub gwałtownych zestawieniach ugru, żółci i bieli, ze zdeformowanymi