lokatą ambicji ojca. Sprowadzała się na ogół do korzystnego związku małżeńskiego. Dla mnie był dużo łagodniejszy, niż dla brata, ale i tak kiedy nadeszły lata szkolne, sprawdzanie przezeń, czy odrobiłem należycie lekcje i, co gorsza, pomaganie mi (na przykład w łacinie) było dla mnie istnym dopustem bożym, a ściśle mówiąc - ojcowskim. Chyba uważał mnie za swoją ostatnią szansę, jeżeli chodzi o pokładane w dzieciach ambicje. Uważał, ze zawiódł się na starszym synu, który w ostatnich klasach mocno opuścił się w nauce, a specjalnych uzdolnień w żadnym kierunku nie ujawniał. Ojciec <br> postanowił więc wyciągnąć w stosunku do mnie wszelkie wnioski z pedagogicznej