Typ tekstu: Książka
Autor: Brzechwa Jan
Tytuł: Gdy owoc dojrzewa
Rok: 1958
spojrzeć na te sady, na to niebo... Lubię naszą ziemię prawosławną... Nie zamieniłbym... No, wybierz sobie, chłopcze, jakąś zabawkę... Możesz wybrać, co chcesz... Pozwalam...

W dzień naszego wyjazdu, wczesnym rankiem, przyjechała na wakacje Polina. Mały warkoczyk miała upięty w kok. Od razu wniosła do domu swoją nieokiełznaną wesołość, a gdy okręcała w kółko Fanny Abramownę albo pociągała Liowę za brodę, śmiała się zaraźliwie, ukazując w rozchylonych wilgotnych ustach swój krzywy ząbek.

Chodziłem za nią krok w krok jak urzeczony i zamęczałem pytaniaxni. Wiedziałem, że były niedorzeczne, ale nie opuszczała mnie myśl, że widzę Polinę po raz ostatni. Ach, Pola, Polina, jakie
spojrzeć na te sady, na to niebo... Lubię naszą ziemię prawosławną... Nie zamieniłbym... No, wybierz sobie, chłopcze, jakąś zabawkę... Możesz wybrać, co chcesz... Pozwalam...<br><br>W dzień naszego wyjazdu, wczesnym rankiem, przyjechała na wakacje Polina. Mały warkoczyk miała upięty w kok. Od razu wniosła do domu swoją nieokiełznaną wesołość, a gdy okręcała w kółko Fanny Abramownę albo pociągała Liowę za brodę, śmiała się zaraźliwie, ukazując w rozchylonych wilgotnych ustach swój krzywy ząbek.<br><br>Chodziłem za nią krok w krok jak urzeczony i zamęczałem pytaniaxni. Wiedziałem, że były niedorzeczne, ale nie opuszczała mnie myśl, że widzę Polinę po raz ostatni. Ach, Pola, Polina, jakie
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego