błyszczały w promieniach słońca. Kobiety o czerwonych policzkach nawoływały dzieci, przytupywały w miejscu dla rozgrzewki, kuliły się z zimna pod murami...<br><br>Z oddali dobiegały pienia; ulicę przecięła ni to procesja, ni to pochód, powiewając cerkiewnymi chorągwiami.<br><br>Ojciec zawołał sanki. Czarnobrody dorożkarz o cygańskich oczach, podobny do Tekli, zajechał z fantazją, okrył nam nogi baranicą, zaciął konia i ruszył pod wskazany adres.<br><br>Z trudem przeciskaliśmy się przez narastający tłum. Rozglądałem się dokoła, wychylając głowę z baszłyka. Wobec potężnych granitowych budowli, wobec pałaców i mostów Petersburga, jakże uboga stawała w mej pamięci Warszawa! Przed nami rozpościerał się olbrzymi plac; w głębi placu widniały