toleruje mnie w kuchni, bo nie wytapiam nad fajerką nowych podstawek dla ołowianych żołnierzy. Wolę się przyglądać, jak moja ukochana Frojlusia napiera brzuchem na płócienny woreczek, wyciskając z niego kruche ciasto, które na blasze układa się w prążkowane wężyki. Nazywam je ciastkami z brzucha i lubię może nawet bardziej od omletu z czekoladowo-śmietankową polewą, nazywanego dla swoich prążków tygrysem, i od płonącego sufletu, wnoszonego na jadalniany stół przy święcie i witanego oklaskami. <br>W kuchni jest wesoło, jak zwykle bywa tam, gdzie płonie ogień. W tej błogości przy piecu siedzi Kobierzyna, która mówi do mojej mamusi "moja Wandziu", bo była jej