kobiet, wymógł na swoim spowiedniku (jezuicie zresztą), aby wystawił mu osobliwy certyfikat-poręczenie, stwierdzające, że jeśli eminencja będzie się regularnie spowiadać (i nie zaniedba tego uczynić przed śmiercią), to na pewno trafi do nieba.<br>Podobnie zresztą miał się zachować Władysław Niemirycz, który na krótko przed zgonem (1653) wymógł na swoim opiekunie duchowym, "aby mu dał na piśmie asekuracyją, że będzie w tej wierze zbawiony". Tak się i stało, a kiedy przed pogrzebem otworzono trumnę, okazało się, że Niemirycz (były arianin) dzierży w ręku dokument, z zaświatów stwierdzający, iż dostąpił odpuszczenia wszystkich grzechów. O czym z pełną powagą opowiada Kasper Niesiecki w