słusznie swojsko, po camusowsku i nieźle pasuje do łódzkiego szpitala, to jest tam, gdzie ów los gospodaruje rzeczywiście swoją przyrodzoną koleją. Tam jednak, gdzie przeznaczenie egzystencjalne zostało wbrew naturze przyspieszone, tak jak to właśnie zdarzyło się w getcie, między spekulacją a życiem, otwierają się przepaściste różnice. Okazuje się wtedy jak opornie nie mogą się spoić te oba światy, szpitala i getta, bo tak są wobec siebie nieproporcjonalne, że można mówić chyba tylko o żarliwej samozachowawczej intencji, o rozpaczliwym pomyśle, żeby się jakoś razem wytłumaczyły. <br>O wielkości tej książki stanowi w każdym razie to, co dzięki Krallównej przypomina sobie Edelman z getta