warsztatów, posługujących się pokaźnym zespołem dłut, od twórców masek obrzędowych i kukiełek dla ludowego teatru a. do artystów pracujących na zamówienie kościelne"</> (Piwocki, 1962, s. 402). Nietrudno zauważyć, że jedni pracowali z mozołem, walcząc z oporem drewna, drudzy sprawnie, powtarzając z dawna wypracowaną koncepcję rzeźby. Sztuka ludowa nie znała fetysza oryginalności, powtarzanie ujęć stawało się szkołą mistrzostwa. A ci, dla których droga do precyzji zamknięta była przez ograniczone możliwości, nawet czysto fizyczne, aby wyrazić czytelnie zamiar, z konieczności musieli posłużyć się skrótem, deformacją. Bardzo bowiem trzeba się natrudzić, by z drewnianego kloca czy bryły kamienia wykrzesać życie, sprawić, by ludzie zechcieli