płótna, a w magazynach zalega mnóstwo śmiecia, bo uśrednione przychody i tak będą odpowiednio wysokie i pewne. <br><br>Wniosek brzmi więc jak z Majakowskiego: pojedyncze dzieło sztuki jest niczym, bzdurą. Liczy się dopiero masa. Nie jeden obraz, lecz cała ich hałda, nie jedna sonata, lecz katalog. Wartość dzieła sztuki określa nie osąd estetyczny, lecz wysokość strumienia przychodów generowanego przez dane dzieło albo dzieł kolekcję. Dawni koneserzy, którzy po amatorsku licytowali się na parkietach w Sotheby's o prawo do kupna "Słoneczników" van Gogha za kwoty w milionach dolarów, wydają się dziś dyletantami. Po co kupować jedno płótno, choćby genialne, z nadzieją na odsprzedaż