nad głową, na którym powiewała tlejąca szmata. Mijali Hansa, wywijali kijami, śmierdzieli spalenizną. <br>Przystanął i oparł się o mur. Poznali, że cudzoziemiec. Wesoło... do niego, widząc, że się uśmiecha. <br>- Starą, kurrrwa, zimę - w ogień! i do wody! <br>- Won z, kurrrwa, Żydówą! <br>- I śśśślus! <br>- Górą nasza wiosna! <br>- Wiwat Fruhlingserwachen! <br><br>- Huuuuu!!! - odpowiedzieli osmolonemu celebransowi zasmarkani chórzyści. <br>Mijali Hansa, popierdując w podskoku. <br>Szedł na plebanię. Nawet nie usiłował opanować chaosu w swej głowie, gdzie wiosna Botticellego opędzała się od hałastry rozmamłanych szczeniaków. Opędzała się, broniąc swych fiołków, narcyzów i lilii. Ale na koniec parsknęła śmiechem, czując jak odór błota znad rzeki i ciał zgrzanych