nie podszedł do okna. Żubrzyce wisiały cierpliwie nad kamienicą, zaglądając wilgotnymi oczami do okien. Zmęczone, z żałośnie sflaczałymi wymionami, chwiały się na słabych kopytach. Deszcz powoli ustawał, bębniąc ostatnie akordy dwudniowej pieśni. Na moment nawet słońce błysnęło, odciskając na szybach pierwszy ślad zmierzchu. Woda szumiała w rynnach, tłukła się jak oszalała po koleinach chodnika, spływała do bulgoczących studzienek, ale to były ostatki. Północne musiały odejść, poszukać innego pastwiska.<br>W membranie wiaduktów zahuczał pociąg, obwieszczając miastu swój przyjazd. Na pewno wyglądał jak przesuwająca się taśma filmowa z perforacją wagonowych okien. Zygmunt dotknął ręką chłodnej szyby, tak jakby chciał pożegnać chmury, i położył